piątek, 8 sty 2021
Coś dobrego →
Opowiadam to wszystko, pół mojego życia, żeby wyjaśnić, jak to się stało, że kiedy pewnego ranka przeczytałem kilka pierwszych stron „Normalnych ludzi” Sally Rooney, rzuciłem wszystko, co miałem w planach… A potem się męczyłem, czytając kolejne recenzje, nierzadko rozsądnych ludzi, którzy mieszali Rooney z błotem albo pogardliwie ją bagatelizowali. Traktowałem te recenzje osobiście, jakby chodziło o moją własną książkę, a jednocześnie nie mogłem na nie odpowiadać (bo pisałem własną książkę). Czas to nadrobić.
Jest mój dawno zapowiadany, wielgaśny tekst, w którym wyjaśniam, dlaczego „Normalni ludzie” to taka świetna książka (i świetny serial!), a przy okazji spowiadam się z młodzieńczej kochliwości.
środa, 19 lut 2020
Sally Rooney, „Normalni ludzie” →
W Polityce moja notka o „Normalnych ludziach” Sally Rooney, okrzykniętej przez anglojęzyczne media „pierwszą wielką powieściopisarką pokolenia milenialsów”. Tutaj fragment, który nie zmieścił się na papierze:
Wśród literackich powinowatych Rooney wymienia się Kanadyjkę Sheilę Heti i Amerykanina Bena Lernera, czasem wspomina się Michela Houellebecqa, sama pisarka odwołuje się chętnie do George Eliot. Jednak trudno mi się oprzeć wrażeniu, że oszczędny, analityczny styl Rooney w połączeniu z jej wyczuleniem na złożone i niejednoznaczne relacje władzy sytuują ją niedaleko J.M. Coetzee’ego, autora Hańby czy Zapisków ze złego roku. Czytani razem, boomer i milenialka pokazywaliby, że wiek to tylko jedna z przewag, którymi posługujemy się w społecznych starciach.