niedziela, 27 gru 2020
„Niebo o północy”
„Niebo o północy”, czyli nowy Clooney na Netflixie, to jest taka historia, jakby ktoś postanowił zmiksować McCarthy’ego i Nolana, ale z „Drogi” zapamiętał tylko, że mężczyzna, dziecko, idą, a z „Interstellar”, że coś ze statkiem kosmicznym, i nie chciało mu się sprawdzać, co to tam dokładnie było. Sam film jest tak pomysłowy, że fabuła musi się podpierać atakami wilków i chmurami kosmicznej zmarzlizny wyskakującymi znienacka, a cała główna intryga (by nie zdradzać za wiele) niesie ze sobą przyjemności wzięte z telenoweli. Clooneyowi nie chce się nawet wymyślać, co tu pozamiatało ludzkość, choć dzisiaj byłoby z czego wybierać, w zamian daje tylko jakieś zgrane obrazki o postępującym skażeniu powietrza. Jasne, historia jest pozornie beznadziejna, bo co tu opowiadać, kiedy wszystko na początku pozamiatane, i świat się skończył, i bohater umiera, ale istnieje kilka niezłych przykładów na to, że da się jednak coś wymyślić, taki zakurzony już „Ostatni brzeg” Neville’a Shute’a, nawet nie mówię o „Melancholii” von Triera (będzie o tym cały rozdział w „Ostatnich ludziach”). Tymczasem wielkie przerażone oczy, którymi Clooney próbuje ogrywać cały swój film (i które, zdawało się, parodiował w „Mężczyźnie, który gapił się na kozy”), to niby reakcja na zbliżający się koniec, ale tak naprawdę na to, że coś by trzeba w tym filmie może opowiedzieć, ale, cholercia, zapomniał wymyślić co.
wtorek, 19 lut 2019
„Ostatni ludzie”
Taka sytuacja, że Wydawnictwo Czarne właśnie podpisało ze mną umowę na książkę (eseistyczną), „Ostatni ludzie” pojawią się w 2020 roku, a potem to już koniec, ale proszę nie wyciągać z tego pochopnych wniosków, że jeśli nie wystukam tych wszystkich znaków, to przyszłość będzie się dało jeszcze uratować.
Il. Bob May / CC BY-NC-ND 2.0