środa, 23 cze 2021
Ludowe historie wstydu →
Wśród wymarzonych – ale już bardziej w zasięgu niż jeszcze przed rokiem – skutków zwrotu ludowego mógłby być i taki, by uczeń szkoły średniej, zamiast zakuwać na lekcjach historii imiona królów i hetmanów, mógł opowiedzieć historię swojej babci. I dzięki temu lepiej zrozumieć, skąd się wzięły odruchy, które poruszają jego ciałem
– w „Tygodniku Powszechnym” piszę o tym, skąd się wzięły historie ludowe, dlaczego są takie niecierpliwe i czego właściwie od nas chcą.
piątek, 14 maj 2021
Historie ludowe w Dwutygodniku →
Nawet nie wiecie (a może właśnie wiecie, bo sami to przerobiliście), jak wiele dla mnie znaczy ten numer Dwutygodnika. Nie chodzi tylko o to, że dokładamy się tu do ludowego przewrotu w myśleniu o kulturze współczesnej. Albo że przy tej okazji autorki i autorzy mogą opowiedzieć o sprawach, na które dotąd nie było miejsca. Dla mnie ludowy numer Dwutygodnika do jakby domknięcie historii, która zaczęło się dawno temu w Żorach, prowadziła przez różne szkoły, a w końcu zaniosła mnie do tej redakcji. A teraz cały ten bagaż, który przez wiele lat wydawał mi się ciężarem, mogę w końcu wciągnąć na pokład, rozpakować i o nim opowiedzieć. A pracując przy tym numerze, po raz pierwszy, odkąd zajmuję się kulturą, poczułem, że zajmuję się czymś, co poznawałem całe swoje życie.
W numerze HISTORIE LUDOWE:
🔥 Jakub Zgierski pisze o trudno gojącej się bliźnie po wiekach pańszczyzny i o warunkach skutecznej terapii
🔥 Małgorzata Sadowska mierzy się z demonem ruchu, który wygnał ją z rodzinnych okolic
🔥 Katarzyna Czeczot przypomina, że historia ludowa niczego nie wyjaśni, jeśli nie będzie historią środowiskową
🔥 Witold Mrozek rozmawia z Pawłem Demirskim, Jolantą Janiczak i Arturem Pałygą o teatralnych sporach z ludową historią i opowieściach o awansie
🔥 Weronika Murek czyta historie ludowego oporu i sprawdza, dlaczego największym naturalnym wrogiem występującym w przyrodzie jest chłop
🔥 Jakub Majmurek upomina się o historię klasy robotniczej i pyta, czy to aby na pewno zamknięta przeszłość
🔥 Antonina Tosiek zastanawia się, po co pisze się o książki o własnym szlachectwie w drugiej dekadzie XXI wieku
🔥A ja próbuję prześledzić historyczną genealogię brzucha i sprawdzam, do czego przydaje się ludowa historia Polski
środa, 17 paź 2018
„Służące do wszystkiego” Joanny Kuciel-Frydryszak
Babcia Albina, opowiadając o swoim dzieciństwie – wieś, mama zmarła wcześnie, macocha nie była wzorem czułości, ojciec pił, no nie było różowo – wspominała często, że jej starsze siostry pracowały jako służące w Oświęcimiu i Bielsku-Białej. Miały własne pieniądze, własne życie, więc kiedy odwiedzały dom rodzinny, mogły się postawić ojcu i zadbać o młodsze rodzeństwo, czasem przywoziły jakieś drobne prezenty, czasem po prostu lepsze ciastko. Nie zastanawiałem się nigdy specjalnie nad tymi historiami – sam mam starsze rodzeństwo, więc jakoś tak mi się to układało, że fajnie mieć brata i siotrę w większym mieście. Dopiero praca przy książce Joanny Kuciel-Frydryszak – troszkę tu redaktorsko podłubałem – otwarła mi oczy na cały kontekst tych opowieści: co to znaczyło „służyć u kogoś”, jakie to było ważne dla dziewcząt mogących wyrwać się z domu i jaką ceną za to płaciły. Z ogromnej archiwalnej roboty, którą wykonała autorka, wyłania się przerażający obraz życia kobiet, które zajmowały najniższe miejsce w hierarchii społecznej, nie mogły liczyć na ochronę prawną i (najczęściej) były traktowane jak wielofunkcyjny sprzęt AGD, a nie jak ludzie. Chyba najbardziej zaskakujące było dla mnie to, że na zatrudnianie służących decydowały się nawet ubogie rodziny – nie tylko z powodu pańskich przyzwyczajeń, ale też dlatego, że zwyczajnie nie dawało się ogarnąć wszystkich domowych spraw bez tej niskopłatnej pracy; tak została wymyślona miejska nowoczesność. Ale nie takie wnioski są tu najważniejsze, lecz mnóstwo historii – często dramatycznych, czasem zabawnych, zachowanych w rozpadających się dzienniczkach służby albo listach pisanych przez półanalfabetki – które autorka wydobyła na światło dzienne. Czytajcie.