środa, 17 paź 2018
„Służące do wszystkiego” Joanny Kuciel-Frydryszak
Babcia Albina, opowiadając o swoim dzieciństwie – wieś, mama zmarła wcześnie, macocha nie była wzorem czułości, ojciec pił, no nie było różowo – wspominała często, że jej starsze siostry pracowały jako służące w Oświęcimiu i Bielsku-Białej. Miały własne pieniądze, własne życie, więc kiedy odwiedzały dom rodzinny, mogły się postawić ojcu i zadbać o młodsze rodzeństwo, czasem przywoziły jakieś drobne prezenty, czasem po prostu lepsze ciastko. Nie zastanawiałem się nigdy specjalnie nad tymi historiami – sam mam starsze rodzeństwo, więc jakoś tak mi się to układało, że fajnie mieć brata i siotrę w większym mieście. Dopiero praca przy książce Joanny Kuciel-Frydryszak – troszkę tu redaktorsko podłubałem – otwarła mi oczy na cały kontekst tych opowieści: co to znaczyło „służyć u kogoś”, jakie to było ważne dla dziewcząt mogących wyrwać się z domu i jaką ceną za to płaciły. Z ogromnej archiwalnej roboty, którą wykonała autorka, wyłania się przerażający obraz życia kobiet, które zajmowały najniższe miejsce w hierarchii społecznej, nie mogły liczyć na ochronę prawną i (najczęściej) były traktowane jak wielofunkcyjny sprzęt AGD, a nie jak ludzie. Chyba najbardziej zaskakujące było dla mnie to, że na zatrudnianie służących decydowały się nawet ubogie rodziny – nie tylko z powodu pańskich przyzwyczajeń, ale też dlatego, że zwyczajnie nie dawało się ogarnąć wszystkich domowych spraw bez tej niskopłatnej pracy; tak została wymyślona miejska nowoczesność. Ale nie takie wnioski są tu najważniejsze, lecz mnóstwo historii – często dramatycznych, czasem zabawnych, zachowanych w rozpadających się dzienniczkach służby albo listach pisanych przez półanalfabetki – które autorka wydobyła na światło dzienne. Czytajcie.