Rudzkiej chyba wcale nie chodziło o zrobienie wciągającej książki. Przyjemność, jaką można czerpać z powieści, jest raczej perwersyjna i polega na przyglądaniu się powolnej, choć nieuchronnej dekompozycji
– w Dwutygodniku piszę o „Tkankach miękkich” Zyty Rudzkiej. Że jest to powieść o dwóch sflaczałych chłopach, którzy dobiegają swoich dni, można by się spodziewać jakiegoś Schadenfreude, ale Rudzka jest bardziej okrutna, a przez to jej powieść ciekawsza niż doraźne komentarze.